Boston Celtics nie chcieli tak po prostu odejść. Bardzo dobra druga połowa w wykonaniu zawodników Joe Mazzulli zapewniła im zwycięstwo w meczu numer cztery, co oznacza, że seria na kolejne starcie wraca do Bean-Town.
HEAT - CELTICS 99:116 (3-1)
Od początku czwarty mecz serii pomiędzy Miami Heat i Boston Celtics miał dobre tempo. Zespoły wymieniały się ciosami, pozwalając sobie na odważne decyzje rzutowe. Gospodarze zaczęli mocniej zamykać pozycje na obwodzie, zwłaszcza graczom z piłką, co spowodowało, że w poczynania Celtics wkradło się trochę chaosu. Run 14:3 dał Heat prowadzenie 22:15 po kontrze Maxa Strusa. Goście z Bean-Town byli jednak w stanie odpowiedzieć. Ich seria 17:5 i trzy trójki Ala Horforda pozwoliły Celtics uniknąć tarapatów już na początku meczu.
Ostatecznie na przerwę zespoły schodziły z prowadzeniem 56:50 Miami Heat. Główne roli odegrali Caleb Martin i Gabe Vincent, czyli podstawowe opcje drużyny, gdy Jimmy Butler zbierał siły. Trzecia kwarta należała jednak do drużyny Joe Mazzulli. Celtics wygrali tę część 38:23, głównie dzięki dobrej skuteczności z dystansu i aktywnej postawie w ataku Jaysona Tatuma. Czwartą część meczu C’s rozpoczynali z prowadzeniem 88:79. Heat udało się co prawda zejść do -5, ale na 6 minut przed końcem Celtics dysponowali 17-punktową przewagą.
Miejscowi próbowali, ale nie byli w stanie się z tego podnieść i trzeba Celtics przyklasnąć, bo z klasą odpowiedzieli na to, co zaprezentowali w meczu numer trzy. Przedłużyli serię i na spotkanie numer pięć wracamy do Bostonu. Jayson Tatum skończył z 34 punktami (14/22 FG, 5/9 3PT), 11 zbiórkami, 7 asystami i 2 blokami. 16 oczek (7/16 FG), 4 zbiórki, 4 asysty i 2 przechwyty Jaylena Browna. Dla Heat 29 oczek (9/21 FG, 10/12 FT), 9 zbiórek i 5 asyst Jimmy’ego Butlera i 17 punktów (5/10 FG), 4 asysty Gabe’a Vincenta.
