Jeremy Sochan był poprzedniej nocy liderem San Antonio Spurs i w takiej formie Polaka chcielibyśmy oglądać znacznie częściej. San Antonio Spurs przegrali, ale ten fakt nas tak bardzo nie zajmuje.
PELICANS - SPURS 126:117
Widać, jak na dłoni, że Jeremy Sochan cały czas uczy się tej ligi. Przed nimi jeszcze wiele mniejszych i większych wzlotów i upadków, ale Gregg Popovich musi przede wszystkim widzieć rozwój. Gdy ktoś przykłada się do pracy i widać tego efekty, Pop nagradza go zaufaniem i minutami. Sochan poprzedniej nocy był postacią wyróżniającą i pod kątem liczb rozegrał najlepszy mecz w swojej krótkiej karierze. W 31 minut 9. wybór tegorocznego draftu zanotował na swoje konto 23 punkty (7/14 FG, 2/4 3PT, 7/10 FT), 9 zbiórek, 6 asyst oraz przechwyt.
Niestety nie był w stanie pomóc swojej drużynie ograć silnego rywala z Nowego Orleanu. Pelicans już w pierwszej kwarcie narzucili Spurs warunki gry i wygrali ten fragment 37:17. Warto podkreślić, że w składzie Pels zabrakło Ziona Williamsona (protokół zdrowotny), Brandona Ingrama i Larry’ego Nance’a. Mimo to czwartą kwartę gospodarze otworzyli z 19-punktowym prowadzeniem i choć Spurs co chwilę ucinali z tej przewagi, nie byli w stanie zbliżyć się na tyle, by doprowadzić do interesującej końcówki spotkania.
W ten sposób Pelicans przerwali serię czterech porażek z rzędu. Zjawiskowy był C.J. McCollum, który skończył mecz z dorobkiem 40 punktów (14/27 FG, 7/14 3PT), 8 zbiórek i 9 asyst. Kolejne 16 oczek (6/14 FG), 10 zbiórek Jonasa Valanciunasa oraz 15 punktów (5/8 FG), 4 zbiórki i 2 przechwyty Treya Murphy’ego III. Po stronie SAS oprócz Sochana dobrze zagrali Tre Jones - 19 oczek (7/12 FG, 1/3 3PT), 3 asysty oraz z ławki Josh Richardson z 14 oczkami (5/11 FG, 2/5 3PT), 3 zbiórkami i 3 asystami.
