Film Ridleya Scotta to jedno z największych arcydzieł w historii kina. Nie ma ona jednak za wiele wspólnego z rzeczywistością. Zupełnie inaczej myślał Buddy Hield, który pojechał do Rzymu, by zobaczyć, gdzie walczył jego bohater.
Wizyta Buddy’ego Hielda w Koloseum zakończyła się zabawnym rozczarowaniem. Obrońca Golden State Warriors, Buddy Hield, miał dokładnie zaplanowaną przerwę między sezonami: odpocząć, naładować baterie i podróżować. Jednak jeden z wymarzonych punktów jego wycieczki do Rzymu przyniósł nieoczekiwane rozczarowanie. Obraz Maximusa walczącego na arenie Koloseum stał się tak ikoniczny, że dla Hielda — i zapewne dla wielu innych — zatarła się granica między historią a Hollywood. Przewodnik był dla niego bezlitosny.
— Trochę się rozczarowałem, kiedy poszedłem do Koloseum. Bo oglądałem „Gladiatora” i myślałem, że Maximus był prawdziwym wojownikiem. Wchodzę więc do Koloseum, krzyczę „Maximus!”, a mój przewodnik mówi, że on nie był prawdziwą postacią…
Póki co Hield cieszy się życiem, chłonie historię — choć czasem boleśnie — i przygotowuje się do kolejnego sezonu w barwach Warriors. Chwila z Maximusem może i była bolesnym starciem z rzeczywistością, ale jednocześnie pokazała coś głębszego: Hield wciąż jest fanem opowieści, wciąż wzrusza się mitami i wciąż potrafi czerpać radość z gry i świata, który go otacza.