Już od kilku sezonów mówiło się o rozstaniu Johna Collinsa z Atlantą Hawks. W końcu drużyna z Atlanty znalazła satysfakcjonujący transfer, bo przy okazji mogła wyczyścić w salary-cap sporo miejsca i w ten sposób zaoszczędzić sporo pieniędzy.
John Collins był jedną z głównych postaci w rotacji Atlanty Hawks. W poprzednim sezonie rozegrał 71 meczów i notował średnio 13,1 punktu, 6,5 zbiórki i blok trafiając 50,8% z gry i 29,2% za trzy. Hawks cały czas czekali, bo myśleli, że wychowanek Wake Forest odpali i będzie drugą opcją obok Trae Younga. Z czasem jednak zespół zdał sobie sprawę, że Collins do tej układanki po prostu nie pasuje. Trudno mu było znaleźć regularność i poprzez jego grę często przemawiała frustracja sytuacją, w jakiej utknął.
Zobacz także: Curry za trzy… na polu golfowym
Postanowiono więc poszukać transferu. Cały ten proces trwał bardzo długo i skrzydłowy wiele razy pojawiał się w pogłoskach. Ostatecznie stanęło na wymianie z Utah Jazz i według źródeł - cały transfer strony omawiały przez ponad rok! Stanęło na tym, że Collins trafi do Salt Lake City w zamian za Rudy’ego Gaya i wybór w drugiej rundzie draftu. Wydaje się, że to mało za gracza pokroju Collinsa, ale musimy pamiętać, że Gay jest na schodzącej umowie za 6,5 miliona dolarów i latem 2024 trafi na rynek wolnych agentów.
Z kolei w umowie Collinsa jest opcja na sezon 2025/26 i na rynek może trafić dopiero za trzy lata. Poza tym w rozgrywkach 2023/24 zarobi 25,3 miliona dolarów! Widzimy zatem, jak wiele miejsca Hawks zaoszczędzili na to, by rozpocząć polowanie podczas letniego okienka. Natomiast Jazz mieli w swoim salary-cap wystarczająco dużo miejsca, by przyjąć umowę Collinsa bez odsyłania w zamian dodatkowych kontraktów. Co więcej, dzięki temu Hawks mają do wykorzystania 25 milionowy wyjątek od transferu i przestała im grozić wizja opłaty podatku od luksusu.