Jeśli tylko fizycznie był w stanie wyjść na parkiet, nie było siły gotowej go powstrzymać. Michael Jordan w ostatniej rozmowie odniósł się do filozofii oszczędzania gwiazd, by były gotowe na kluczowe momenty sezonu.
Michael Jordan uwielbiał wchodzić na parkiet. Rzadko opuszczał mecze – aż dziewięć razy w swojej 15-letniej karierze rozegrał pełne 82 spotkania, a co najmniej 78 występów zaliczył jeszcze w trzech innych sezonach. W ostatniej rozmowie poruszył temat „load management” w programie „MJ: Insights to Excellence”.
- To nie powinno być w ogóle potrzebne – powiedział Jordan. – Nigdy nie chciałem opuścić meczu, bo każdy był dla mnie okazją, by coś udowodnić. Wiedziałem, że na trybunach są kibice, którzy przyszli, by mnie zobaczyć. Chciałem zrobić wrażenie na tym gościu gdzieś wysoko, który prawdopodobnie ciężko pracował, żeby zdobyć pieniądze na bilet.
- Naprawdę zależało ci na tym facecie z najwyższego rzędu w The Palace w Auburn Hills, gdy przyjeżdżałeś grać z Pistons? – zapytał Tirico.
- Tak, bo wiem, że on pewnie na mnie krzyczy, więc chcę go uciszyć. Wyzywa mnie od różnych, a ja chcę, żeby się zamknął. Masz obowiązek wobec tych ludzi, jeśli chcą cię zobaczyć. Jako sportowiec i jednocześnie artysta chcę dać im widowisko, prawda? Jeśli przychodzą, żeby zobaczyć, jak gram, nie chcę tej szansy zmarnować. Jeśli fizycznie nie jestem w stanie, to trudno. Ale jeśli jestem, tylko mi się nie chce – to zupełnie inna sprawa.
Były jednak momenty, gdy fizycznie naprawdę nie mógł grać. W swoim drugim sezonie w NBA (1985–86) Jordan opuścił 64 mecze z powodu złamania stopy. Naciskał jednak, by wrócić szybciej i rzeczywiście wrócił już w marcu, prowadząc Bulls do play-offów, gdzie przegrali z legendarnymi Celtics Bird–Parish–McHale. A potem był “Flu Game” w finałach NBA 1997 przeciwko Utah Jazz. Ciężko chory Jordan zdobył wtedy 38 punktów, 7 zbiórek i 5 asyst, pomagając Chicago objąć prowadzenie 3:2 w serii.
- To był piąty mecz, kluczowy moment finałów. Wiedziałem, że muszę wyjść, nawet jeśli miałbym być tylko przynętą dla rywali – wspominał Jordan. – Ale gdy już wyszedłem na parkiet, nigdy nie wiesz, jak daleko możesz się posunąć. Emocje, sytuacja, potrzeby drużyny – wszystko to razem pchnęło mnie do tego, żeby to po prostu przetrwać.