W debiucie dla Milwaukee Bucks był jedną z najjaśniejszych postaci na parkiecie. Poprzednia noc to już zupełnie inna historia. Damian Lillard nie wyglądał jak “zabójca”, którego znamy. Niektórzy mówią, że to najgorszy występ w jego karierze.
W swoim drugim meczu w sezonie, Milwaukee Bucks musieli uznać wyższość Atlanty Hawks na własnym parkiecie. Gdy w drugiej kwarcie goście wyszli na dwucyfrowe prowadzenie, nie oddali go do samego końca, kontrolując wydarzenia. Była to noc do szybkiego zapomnienia dla Damiana Lillarda. Jeden z liderów drużyny prowadzonej przez Adriana Griffina zanotował na swoje konto 6 punktów (2/12 FG, 2/8 3PT), 4 zbiórki, 5 asyst i 2 przechwyty. Podczas jego obecności na parkiecie, rywal rzucił 29 punktów więcej.
Zobacz także: Wielki mecz w Sacramento
Nieudany mecz 33-letniego rozgrywającego to mało powiedziane. W przytoczonych liczbach nie wspomnieliśmy jeszcze o sześciu stratach. Możemy to rzecz jasna zzucić n karb adaptacji do nowego środowiska. Niemniej kibice zapewne złapali się za głowę. W ostatnich latach Dame miał sporo meczów, w których raził brakiem skuteczności. W tym jednak wypadku brak jego wkładu w grę drużyny po atakowanej stronie parkietu znacząco przyczynił się do tego, że Bucks nie potrafili sobie z Hawks poradzić.
Wiemy na co Dame’a stać, dlatego mamy nadzieję, że częściej będziemy oglądać w jego wykonaniu takie mecze, jak ten przeciwko Philadelphii 76ers, gdy zanotował 39 punktów (9/20 FG, 4/12 3P), 8 zbiórek, 4 asysty i… ZERO strat. W kolejnym spotkaniu Milwaukee Bucks zmierzą się z Miami Heat, zatem drużyną, która w ostatnich play-offach bezlitośnie wyeliminowała Bucks z rywalizacji. Także z drużyną, do której Lillard chciał pierwotnie trafić, zatem Dame ma szansę pokazać Heat co stracili nie przykładając się do kwestii jego transferu.