Bez wątpienia właśnie taką drużynę chcieli zobaczyć kibice Boston Celtics na początek finałowej rywalizacji z Dallas Mavericks. Goście z Teksasu przegrywali już znacząco. Potem dali sobie szansę, ale ostatecznie nie byli gotowi do walki.
CELTICS - MAVERICKS 107:89 (1-0)
Kluczową dla Boston Celtics informacją był powrót do gry Kristapsa Porzingisa, który wyszedł z ławki rezerwowych. W samej pierwszej kwarcie zanotował 11 punktów, trzy zbiórki i trzy bloki, bardzo wyraźnie zaznaczając swoją obecność. Po dwóch trójkach z rzędu Derricka White’a, gospodarze wyszli na prowadzenie 20:15 i był to początek decydującej serii. Zaraz po przerwie na żądanie Jasona Kidda, nad głowami gości z Dallas przeleciała lawina trójek. Po kilku minutach Celtics prowadzili 37:20 trafiając na bardzo wysokiej skuteczności.
Mavericks mieli potężne problemy z każdym elementem. W ataku byli przytłoczeni defensywną intensywnością rywala, a w defensywie nie potrafili sprawnie zamykać otwartych pozycji. Porzingis był game-changerem, trafiając nad rękami niższych obrońców. Na pewnym etapie drugiej kwarty prowadzenie miejscowych urosło do 29 punktów. Jednak Mavs nie rezygnowali. Rozpaleni Celtics musieli w końcu ostygnąć i stało się to w trzeciej kwarcie, gdy na 4:27 przed końcem, Luka Doncić trafił trójkę i było tylko 64:72.
Gościom nie udało się jednak pójść za ciosem. Przebudzili się za to Celtics, którzy widząc, że sytuacja robi się dla nich niekomfortowa, przypuścili kolejny atak i po chwili ponownie prowadzili różnicą 20 punktów. W czwartej kwarcie kontrolowali przebieg meczu. Jaylen Brown zanotował 22 punkty (7/12 FG, 2/6 3PT), 6 zbiórek, 2 asysty i 3 przechwyty. Z ławki 20 oczek (8/13 FG, 2/4 3PT), 6 zbiórek i 3 bloki Kristapsa Porzingisa. Dla Mavs 30 punktów (12/26 FG, 4/12 3PT), 10 zbiórek Doncicia oraz 14 oczek (5/11 FG), 8 zbiórek P.J.-a Washingtona. Tylko 12 oczek i 6/19 z gry Kyriego Irvinga.