Rozegrał w barwach Indiany Pacers 10 sezonów i gdy poprzedniej nocy wrócił na parkiet w Indianapolis w barwach innego zespołu, jedyne co Myles Turner usłyszał to głośne buczenie niezadowolonych kibiców.
Środkowy Milwaukee Bucks, Myles Turner, został przywitany falą gwizdów podczas swojego powrotu do Indianapolis w poniedziałek, gdy jego nowa drużyna mierzyła się z jego byłym zespołem – Indiana Pacers. Podobnie jak w wielu wcześniejszych starciach obu ekip, mecz był bardzo wyrównany do samego końca. Bucks wygrali 117:115 po tym, jak Giannis Antetokounmpo trafił rzut na zwycięstwo w ostatniej sekundzie.
Turner zakończył spotkanie z dorobkiem dziewięciu punktów, siedmiu zbiórek i pięciu bloków w 32 minuty gry. W drugiej połowie zdobył tylko dwa punkty, ale były one kluczowe – dały Bucks prowadzenie 111:109 na 2:22 przed końcem czwartej kwarty. Po meczu 29-letni środkowy odniósł się do chłodnego przyjęcia ze strony kibiców w Indianie.
- To było przykre, człowieku. Frustrujące. Oddajesz dziesięć lat swojego życia, krew, pot, łzy, godzisz się na obniżki pensji, znosisz plotki transferowe, próbujesz robić wszystko jak należy. Czasem jednak sprawy toczą się inaczej – trudno, biorę to na klatę – powiedział Turner. - Myślę, że wielu ludzi mówi, że coś powiedziałem. Wielu tworzy własne narracje, przekręca fakty, jak im wygodnie. Jest jak jest, trzeba żyć dalej.
Turner został wybrany przez Pacers z 11. numerem draftu w 2015 roku. Szybko stał się głównym środkowym drużyny, dwukrotnie notując najwięcej bloków w sezonie zasadniczym. Pomógł Indianie awansować do finałów NBA w poprzednim sezonie. Zawodnik przyznał, że chciał pozostać w Pacers, jednak w trakcie wolnej agentury poczuł, że klub nie docenia go w wystarczającym stopniu. W efekcie zdecydował się odejść i podpisał czteroletni kontrakt z Bucks o wartości 107 milionów dolarów.