To był szalony mecz na start fazy pucharowej turnieju o Mistrzostwo Europy. Faworyzowana Turcja do samego końca musiała się bić o zwycięstwo ze Szwedami, którzy nie chcieli odpuścić i za swoją postawę zasłużyli na brawa.
Szwecja bardz długo prowadziła w tym meczu grę i zaskakiwała faworyzowaną Turcję swoją skutecznością i dobrą defensywą. Wygrali pierwszą połowę różnicą 5 punktów i z pewnością dali trenerowi Erginowi Atamanowi sporo do myślenia. Z naszej perspektywy był to mecz kluczowy, ponieważ to z którymś z tych rywali Polacy mogliby ewentualnie zmierzyć się w kolejnej fazie EuroBasketu, jeśli uda się pokonać Bośnię i Hercegowinę.
Turcja wyszła jednak z szatni na drugą połowę i wzięła się do pracy. Wygrali trzecią kwartę 26:13 i przejęli inicjatywę dzięki szybkiej grze w kontrach i znacznie większej energii po bronionej stronie parkietu. Nagle Szwedzi przestali trafiać i nie radzili sobie z intensywnością gry Turcji w obronie. W drugiej połowie ten mecz wyglądał tak, jak powinien wyglądać od początku. Turcja rozdawała karty, ale… znowu się za bardzo rozluźniła.
Ludvig Hakanson doprowadził do remisu ważną trójką (69:69), zaraz jednak za trzy odpowiedział Shane Larkin i na pięć minut przed końcem mecz rozpoczął się od nowa. Hakanson raz jeszcze zaskoczył obronę Turcji na 2:40 przed końcem, znów doprowadzając do remisu. Dobitka Aleprena Senguna na 1:35 przed końcem ponownie dała Turcji 4-punktowe prowadzenie. Na to już Szwedzi nie odpowiedzieli i kończą swój udział w turnieju.
Sengun skończył mecz z dorobkiem 24 punktów i 16 zbiórek. Kolejnych 17 punktów Osmana. Dla Szwecji 16 punktów i 5 asyst Hakansona oraz 15 punktów, 4 zbiórki i 4 asysty Pelle Larssona z Miami Heat. Taki wynik oznacza, że po ewentualnej wygranej Polski z Bośnia, to właśnie Turcja będzie naszym kolejnym rywalem.