Bardzo szybko w sprawie Damiana Lillarda przeszliśmy do etapu, w którym wymuszenie transferu odbywa się za pomocą szantażu. Pojawiły się bowiem pogłoski o zupełnie nowej strategii Aarona Goodwina, człowieka reprezentującego zawodnika Portland Trail Blazers.
Portland Trail Blazers nie chcą z Miami Heat rozmawiać i mieli sprawę przedstawić jasno - nie podoba nam się to, co oferujecie w zamian za Lillarda, dlatego nie podejmujemy z Wami rozmów. Problem polega jednak na tym, że Miami są jedynym zespołem, jaki Dame umieścił na swojej liście. Do sprawy aktywniej wkroczyć miał agent zawodnika. Jeśli ostatnie doniesienia są zgodne prawdą, to Aaron Goodwin miał kontaktować się z generalnymi menedżerami potencjalnie zainteresowanych drużyn, aby zakomunikować, że “Dame nie będzie dla Was grał”, bo “będzie u Was niezadowolony”.
Zobacz także: Przedstawiciele SAS w Polsce
Można odnieść wrażenie, że to strategia nosząca znamiona desperacji. Minęło już kilka dni od momentu, w którym Lillard poprosił Trail Blazers o transfer. Joe Cronin - generalny menadżer drużyny z Oregonu, miał obrać za cel sprowadzenia w zamian za Dame ligowej gwiazdy. W tej kategorii nie postrzega Tylera Herro z Miami Heat, dlatego właśnie niechętnie podchodzi do negocjacji z Patem Rileyem - sternikiem ekipy z South Beach. Sprawa na ten moment utknęła w martwym punkcie. Dlatego też zaczęły się dyskusje o innych zainteresowanych.
Do wspólnej gry Lillarda miał przekonywać m.in. Jayson Tatum z Boston Celtics. Informacja o tym, że zespół z Bean-Town dołączył do wyścigu po Lillarda została jednak zdementowana. Wcześniej mówiło się m.in. o Philadelphii 76ers, ale z kolei tam nie chcą się rozstać z Tyresem Maxeyem. Podobnie myślą Brooklyn Nets. Tam wiążą swoją przyszłość z Mikalem Bridgesem, dlatego nie planują nim handlować, nawet w przypadku możliwości pozyskania gwiazdy kalibru Damiana Lillarda. Jesteśmy zatem w momencie, w którym wszystkie strony zaangażowane w rozmowy czekają na to, kto pierwszy pęknie.