New York Knicks znaleźli lidera. Jalen Brunson chce poprowadzić zespół do mistrzostwa NBA i robi to faktycznie swojej drużynie pomagając. Nie ma wielu graczy, którzy zdecydowaliby się na podobne finansowe poświęcenie.
Już w momencie, w którym przeniósł się do Nowego Jorku z Dallas Mavericks, pojawiła się narracja wskazująca na Brunsona jako postać wiodąca dla całego projektu Toma Thibodeau. Koszykarz nie miał problemu z tym, by wejść w buty lidera. Dźwigał ciężar oczekiwań i doskonale wie, że te z każdym sezonem będą coraz większy. Tym bardziej, że NYK mają potencjał, by włączyć się do regularnej walki z ligową czołówką. W swojej nowej umowie z Knicks, Brunson zostawił na stole aż 112 milionów dolarów. Tylko po to, by drużynie było łatwiej.
Zobacz także: Lakers z największą liczbą meczów telewizyjnych
- Dla mnie sprawa jest bardzo prosta. Chcę tutaj być i dla mnie czyny znaczą więcej, niż po prostu gadanie - zaczął Brunson w podcaście z Joshem Hartem. - Chcę, żeby ten zespół rywalizował wspólnie przez lata. Chcę z nim wygrać i to tyle - dodał.
Zawodnik uzgodnił z Knicks 4-letni kontrakt za 156 milionów dolarów. Gdyby dograł kolejny sezon, latem 2025 mógł podpisać z Knicks na 5 lat za 269 milionów. Widzimy zatem różnicę. Jednak zawodnik wiedział, że jeśli zaakceptuje taką ofertę, Knicks stracą swoją finansową elastyczność i nie będą mogli sobie pozwolić na kontrakty, które w teorii mogą uczynić zespół groźniejszym w walce o tytuł. Latem do drużyny dołączył Mikal Bridges z Brooklyn Nets. To jeden z najciekawszych transferów okienka. NYK nie udało się jednak zatrzymać wysokiego Isaiah Hartensteina.