Od kilku miesięcy przebywa w Atlancie, gdzie pracuje w charakterze członka sztabu Hawks i uczy się od trenera Quina Snydera. Postanowiliśmy z Przemkiem Karnowskim porozmawiać na temat jego nowego kariery, nowej drużyny, a także o EuroBaskecie.
Jak życie w Atlancie? Jak się tam odnajdujesz?
- Przeprowadziłem się tutaj w połowie, może pod koniec czerwca. To naprawdę duże miasto w porównaniu z miejscami, w których wcześniej mieszkałem w Stanach. Prawdziwa metropolia. Czuję się jednak bardzo dobrze. Właśnie rozpoczęliśmy obóz przedsezonowy, więc tempo pracy zdecydowanie wzrosło, ale wszystko układa się świetnie.
Kiedy pojawiła się w tobie myśl, żeby pójść w stronę trenerki? To było już w Toruniu, pod koniec kariery, czy wcześniej?
- Myślałem o tym przez całą karierę, ale szczególnie ostatnie lata, gdy wracałem do zdrowia, dały mi dużo do myślenia. W wakacje spotkałem się z Tommym Lloydem – trenerem z Arizony, który wcześniej rekrutował mnie do Gonzagi. Zaproponował mi wtedy możliwość dołączenia do jego sztabu na Uniwersytecie Arizona i rozpoczęcia przygody trenerskiej. Uznałem, że to świetna propozycja, więc nie zastanawiałem się długo. Wiedziałem już, że nie dam rady w pełni wrócić do gry na zawodowym poziomie, więc poleciałem do Stanów i w połowie sezonu dołączyłem do drużyny Arizony.
Nie próbowałeś mimo wszystko kontynuować kariery zawodnika?
- Mogłem podpisać kontrakt, ale znałem swoje ciało po wszystkich przejściach. Wiedziałem, jak wygląda sytuacja i że muszę podjąć decyzję dobrą długofalowo, a nie patrzeć tylko krótkoterminowo.
Tommy Lloyd odegrał w twojej karierze ważną rolę.
- Tak, znamy się od 2009 czy 2010 roku, kiedy zaczął mnie rekrutować po mistrzostwach Europy U16 czy U17. Przez te 15 lat wiele razem przeszliśmy – od Final Four z Gonzagą, po moje dwa i pół roku w Arizonie. Nauczyłem się od niego bardzo dużo, zarówno koszykarsko, jak i życiowo. Naprawdę wiele mu zawdzięczam.
Jak doszło do tego, że znalazłeś się w Atlancie i dostałeś pracę w sztabie Hawks?
- Wiedziałem, że nie zostanę w Arizonie, bo liczba miejsc dla asystentów jest ograniczona. Zacząłem więc rozglądać się za możliwościami w NBA. Wysłałem CV, odbyłem rozmowy z trzema klubami. Atlanta Hawks zaprosili mnie na jeden dzień treningowy, żebym poznał sztab i pomógł na zajęciach. Przyleciałem na początku czerwca, spotkałem się z trenerem Quinem Snyderem, a kilka dni później dostałem telefon z propozycją kontraktu. Spakowałem wszystko do samochodu i przyczepki, przejechałem około 2000 mil przez siedem stanów i przeniosłem się do Georgii. Pierwszy raz mieszkam na wschodnim wybrzeżu, więc to dla mnie ciekawe doświadczenie.
Z kim jeszcze rozmawiałeś oprócz Hawks?
- Z Portland Trail Blazers i Brooklyn Nets.
Jaka jest twoja rola w sztabie Atlanty Hawks?
- Mam trzy główne obowiązki. Pierwszy to player development, czyli codzienna praca z zawodnikami nad ich rozwojem – treningi indywidualne i przygotowywanie materiałów wideo. Drugi to advanced analitycs i analiza przeciwników i przygotowanie się na konkretnych rywali już w sezonie. Trzeci to praca wideo – przygotowywanie klipów z treningów, materiałów dla zawodników i trenerów. W większości pracuję z wysokimi zawodnikami, ale w razie potrzeby pomagam też przy innych pozycjach.
Pracujesz z określoną grupą zawodników? W tym wypadku mam na myśli wysokich
- W większości pracuję z zawodnikami wysokimi, ale jeżeli mamy cztery, czy nawet sześć boisk do dyspozycji i pojawia się potrzeba, żebym skoczył na trening z zawodnikami z pozycji 1-3 czy 1-4, to też pomogę. Jestem po prostu do dyspozycji i pomagam tam, gdzie tego potrzebują koledzy ze sztabu.
Jak wygląda twoja współpraca z trenerem Quinem Snyderem?
- Widzimy się codziennie. Pracuję z różnymi trenerami w zależności od zadań. Staramy się sobie nawzajem pomagać. Coach Snyder zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie – to profesjonalista, który ma jasną wizję i tworzy środowisko sprzyjające rozwojowi trenerów. Cieszę się, że mogę się od niego uczyć. Wiem po co tu jestem, wiem na czym mam być skupiony i wiem, jak mogę polepszyć swoje umiejętności jako trener.
Jakie są największe różnice między pracą w NCAA a w NBA?
- Organizacyjnie NBA to jeden–dwa poziomy wyżej. Nie mogę narzekać na to, co zastałem w Arizonie, ale w NBA jest inaczej. W NCAA zawodnicy mają zajęcia lekcyjne, w NBA są w pełni skupieni na koszykówce – od rana siłownia, przygotowanie, praca z fizjoterapeutami, trening indywidualny, potem trening zespołowy. Widać też różnicę w podejściu koszykarza do treningu. Tutaj każdy zna swoje zadania, nie ma marudzenia czy lekceważenia wskazówek trenerów. Wszyscy pracują na wspólny cel.
Na pewno widać różnice na poziomie profesjonalizacji pracy i podejścia zaowdników, ale wychodzę z założenia, że ci młodzi gracze, gdy dojdą do poziomu NBA, to prędzej czy później do tego profesjonalizmu dorosną, bo nie ma innej drogi. Z różnic które widzę? W NBA nie ma “patrzenia na trener spod byka”, czy okazywania swojego niezadowolenia. Wszyscy jedziemy na jednym wózku i musimy się nawzajem szanować.
Masz kontrakt na jeden sezon?
- Tak, z możliwością przedłużenia.
Na obozie przygotowawczym ktoś szczególnie zwrócił twoją uwagę?
- Dyson Daniels – jeśli chodzi o obronę na piłce, może być nawet w TOP3 NBA, a może nawet najlepszy. Robi ogromne wrażenie, gdy nawet przez minutę oglądasz, w jaki sposób broni piłki. Niedawno dołączył do nas Kristaps Porzingis, więc mieliśmy okazję się poznać. Nie spotkałem w życiu wielu ludzi większych ode mnie, a to gość z dobrą motoryką i rzutem, może być ważnym elementem rotacji.
Rozmawialiście już z Zaccharie Risacherem o jego pobycie w Polsce przy okazji EuroBasketu?
- Jeszcze nie, dopiero niedawno się poznaliśmy, ale na pewno zapytam, jak wspomina Katowice.
Oglądałeś występy reprezentacji Polski na Eurobaskecie?
- Tak, większość meczów. Uważam, że chłopacy zagrali bardzo dobry turniej. Świetnie wykorzystali brak wysokiego u Słoweńców w drugiej połowie meczu, grali mądrze. Graliśmy pick-and-roll z zasłoną dla wysokiego i świetnie to wykorzystaliśmy. Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i gdy się wygra kilka meczów, to chciałoby się znacznie dalej zajść w fazie pucharowej. Jednak turniej był bardzo udany – trzy zwycięstwa na początek i fantastyczna atmosfera w Spodku dały pozytywny impuls całej polskiej koszykówce. Widziałem, że nawet znajomi, którzy na co dzień nie śledzą basketu, zaczęli się interesować.
Z perspektywy wysokiego, co możesz powiedzieć o grze na tym turnieju Olka Balcerowskiego?
- Dawał z siebie wszystko, było widać, że walczył. Nie można mu absolutnie zarzucić braku zaangażowania czy serca do gry. Kibicuję Olkowi – poznaliśmy się, kiedy wchodził do reprezentacji seniorskiej i był na kilku zgrupowaniach. Ma duży potencjał i umiejętności zupełnie inne niż te, które ja miałem jako zawodnik. Uważam, że dobrze czuje się w lidze ACB, w końcu spędził tam sporo czasu. Mam nadzieję, że ten sezon w Maladze będzie dla niego udany i pozwoli mu się dalej rozwijać. To klub z bogatą tradycją koszykarską, więc będę go śledził i trzymam kciuki, żeby zrobił kolejny krok naprzód.
Serce się raduje, gdy widzisz Mateusza Ponitkę w takiej formie?
- Zagrał świetny turniej, ciągnął zespół, pracował w obronie, brał odpowiedzialność w trudnych momentach. Razem z Jordanem Lloydem dali zespołowi ogromny impuls. Myślę, że wielu kibiców nie wiedziało, czego się spodziewać, gdy rozpoczynaliśmy EuroBasket, a oni pokazali, że możemy rywalizować z każdym.
Dziękuję ci za rozmowę. Powodzenia w Atlancie – macie potencjał, żeby mocno namieszać na Wschodzie.
- Dzięki bardzo!