Niektórych trzeba jak najszybciej utemperować, bo w ostatnich dniach widzieliśmy dwa przypadki, w których zawodnicy otwarcie przeciwstawili się trenerom. Nie jest to sytuacja, na którą NBA powinna się godzić.
To także efekt zupełnie nowego pokolenia, które w opinii wielu nie jest tak zdyscyplinowane, jak poprzednie. Gdzieś po drodze zatracił się szacunek do trenera i to objawia się w wielu meczowych sytuacjach, gdy atmosfera jest napięta. Julius Randle, czyli gwiazda rotacji New York Knicks, nie wytrzymał ciśnienia w jednym z ostatnich meczów i podczas jednej z przerw najpierw uderzył w laptopa asystenta w sztabie Toma Thibodeau, a następnie się z nim skonfrontował.
Sytuacja została bardzo szybko opanowana i nie doszło do czegoś, czego New York Knicks żałowaliby jeszcze bardziej. Niemniej nie są to obrazki, jakie chcieliby oglądać kibice Knicks. Randle w ostatnim czasie wiele razy dawał dojść do głosu swojej frustracji, m.in. pokazując kibicom NYK kciuk w dół jako sugestię, że ich krytyka była nieuzasadniona. Do ostatniego zamieszania z asystentem odniósł się już trener Tom Thibodeau.
Zobacz także: LaVine nie może wyjść z zachwytu
Head-coach NYK stwierdził, że sytuacja została już wyjaśniona, natomiast komputery są częścią NBA, a wszystko działo się w ferworze walki. Mało satysfakcjonujące dla wszystkich, którzy spodziewali się ostrzejszej reakcji sztabu na okazanie takiego braku szacunku ze strony lidera składu. Głośno mówi się o możliwości handlowania zawodnikiem, ale rzekomo jego wartość na rynku transferowym jest obecnie wyjątkowo niska, więc jakikolwiek ruch się Knicks nie opłaca.
Wcześniej z podobnym problemem wychowawczym mierzyli się w Charlotte, gdzie sytuacja także nie jest do pozazdroszczenia. Zespół przeplata serię zwycięstw z seriami porażek. W meczu Hornets z Heat doszło do przepychanki słownej między Jamesem Bouknightem (11. wybór ostatniego draftu), a trenerem Jamesem Borrego. Debiutant nie gra w tym sezonie wielu minut, co z pewnością jest dla niego powodem do frustracji. Wylał ją na trenera, gdy ściągnął go zaraz na początku czwartej kwarty tamtego meczu.
- Rozumiem, że chce grać. Słuchajcie, naprawdę w tego dzieciaka wierzymy i chcemy znaleźć dla niego więcej minut. Dlatego nie chcę szerzej komentować tej sytuacji. Po prostu obaj chcemy, by zespół wygrywał. Na początku czwartej kwarty zrobiło się nerwowo, ale to wszystko, co na ten temat powiem - dodał.