Biografia Steve'a Kerra już w Polsce! Przeczytaj fragment

skroluj w dół
Źródło zdjęcia:
Wydawnictwo SQN

Niewielu sportowców przeżyło równie nieprawdopodobną karierę co Steve Kerr. Jako zawodnik zdobywał mistrzowskie tytuły w NBA, a później został trenerem, dyrektorem generalnym klubu i szanowanym komentatorem. Na rynku pojawiła się książka „Steve Kerr. Życie Wojownika” wydana nakładem Wydawnictwa SQN.

Zamów książkę tutaj. KLIK

 

Grał w jednym zespole z Michaelem Jordanem, Shaquille’em O’Nealem, Timem Duncanem, Scottiem Pippenem, Davidem Robinsonem czy Dennisem Rodmanem. To właśnie z nimi sięgał po pięć mistrzowskich pierścieni, przy okazji ucząc się od trzech szkoleniowców, którzy zostali członkami koszykarskiej Galerii Sław, i czwartego, który z pewnością nim zostanie – Gregga Popovicha.

 

Równie wielkie sukcesy Steve Kerr odnosi jako trener. Sięgnął z Golden State Warriors po cztery mistrzowskie tytuły, co czyni go jednym z najbardziej utytułowanych szkoleniowców w historii NBA. W tej fascynującej biografii Scott Howard-Cooper spogląda na życie Kerra z różnych perspektyw. Pisze o dorastaniu w rodzinie nauczycieli uniwersyteckich na Bliskim Wschodzie i straszliwej tragedii – zamordowaniu ojca przez terrorystów. O niefortunnych pierwszych latach kariery na uniwersytecie Arizona i w NBA, o mistrzowskich sezonach w Chicago Bulls i San Antonio Spurs, a także o sukcesach odnoszonych w roli pierwszego trenera Golden State Warriors.

 

Steve Kerr to człowiek, który już za życia stał się legendą. Ta historia doskonale pokazuje, w jaki sposób osiągnął sportowy szczyt i jak za jego sprawą doszło do wielkich zmian w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Książka "

 

Fragment książki:

 

„W lecie 1998 roku Steve Kerr miał wiele powodów do radości. Po zdobyciu trzeciego z rzędu tytułu mistrza NBA i wcieleniu się w rolę bohatera w drugich finałach wszystko układało się dla niego tak dobrze, że nawet zaraza w postaci lokautu nie stanowiła dla niego problemu i można ją było przekuć w coś pozytywnego. W czasie konfliktu pomiędzy zawodnikami a właścicielami i zamknięcia biznesu NBA od lipca do września nie miał możliwości podpisania nowego kontraktu i – podobnie jak jego koledzy koszykarze – miał zaraz przestać zarabiać. Ale mógł za to wreszcie odpocząć.

 

W sezonie 1997/98 w wyniku kontuzji wystąpił tylko w 50 meczach, ale w trzech poprzednich latach zagrał łącznie w 272 spotkaniach, wliczając w to mecze play-offów. Byłby to ogromny wysiłek dla każdego koszykarza, a już na pewno dla 33-letniego Steve’a. Aż 58 meczów rozegrał w play-offach, co przekładało się jakby na dodatkowy sezon, a Kerr rywalizował wówczas z  najlepszymi i  musiał radzić sobie w najbardziej nerwowych sytuacjach. Odpoczynek przez dłuższy czas nie był oczywiście czymś, czego pragnął, ale moment na to okazał się idealny.

 

24 września, na mniej więcej tydzień przed planowanym rozpoczęciem obozu treningowego, władze ligi przesunęły go w nieokreśloną przyszłość i odwołały 24 mecze przedsezonowe. Następnie 5 października odwołano również pozostałe spotkania przygotowawcze. Kiedy przeprowadzone trzy dni później negocjacje nie przyniosły większego postępu, odwołano pierwsze dwa tygodnie sezonu zasadniczego. Kerr był już wprawdzie wolnym agentem, ale został reprezentantem Bulls w rozmowach i należał do grona 200 uczestników, którzy 22 października wzięli udział w zebraniu związku w Las Vegas. W trwającym sześć godzin spotkaniu w hotelu Ceasars Palace uczestniczyli między innymi byli znamienici koledzy Kerra z drużyny, Michael Jordan i  Shaquille O’Neal. Próbowali w ten sposób okazać solidarność w ramach organizacji, która zazwyczaj słynęła z apatii. Kerr opisał to spotkanie jako wyjątkowe, ze względu na towarzyszące mu emocje i zaangażowanie uczestników. „Wszyscy na siebie krzyczeli, byli poruszeni, a to bardzo ważne” – mówił. Niestety, nie udało się przełamać impasu.

 

Porozumienie między właścicielami i zawodnikami zostało osiągnięte dopiero 6 stycznia, na dzień przed ostatecznym terminem, po którym władze NBA miały podjąć decyzję o odwołaniu całego sezonu. Wszyscy byli świadomi, że aby zmieścić cały sezon w krótszym czasie, wszystko musi nabrać teraz przyspieszenia. To oznaczało skrócone obozy treningowe i sezon zasadniczy, w ramach którego każda drużyna miała rozegrać 50 meczów zamiast 82. A samemu Kerrowi pozostało mało czasu na zmianę pracodawcy przed rozpoczęciem meczów przedsezonowych. Ale okazało się, że to żaden problem.

 

Steve miał nadzieję, że jego świetne wyniki w Chicago pozwolą mu podpisać trzyletnią umowę wartą 3,5 miliona dolarów, ale ostatecznie podpisał pięcioletni kontrakt za 11 milionów z San Antonio Spurs. Przed pierwszym treningiem oddał swój głos na MVP sezonu: „Mój agent, Mark Bartelstein”. Kolejną oznaką, że koszykarscy bogowie zaczęli mu sprzyjać, było to, że nigdy wcześniej nie czuł się bardziej wypoczęty przed play-offami niż po skróconym sezonie, którego tak bardzo potrzebował.

 

W Chicago Jerry Krause w końcu otrzymał szansę rozbicia mistrzowskiego składu i rozpoczęcia budowy drużyny od początku. Kiedy 13 stycznia podczas konferencji prasowej w hali United Center Jordan po raz drugi ogłosił zakończenie kariery, z zastrzeżeniem, że tym razem jest na 99,9 procent pewien, że rozegrał już swój ostatni mecz (co oczywiście wystarczyło do rozpoczęcia spekulacji, kiedy wróci na parkiet), Bulls się rozpadli: 21 stycznia Kerr trafił do Spurs, następnego dnia jego wieloletni przyjaciel Buechler powędrował do Pistons, kilka godzin później Pippen dołączył do Rockets, a nazajutrz Longley do Suns. Rodmanowi kontrakt wygasł 21 stycznia, ale do rozpoczęcia obozu treningowego nie znalazł nowego klubu. Phila Jacksona na stanowisku trenera zastąpił Tim Floyd.

 

W Chicago pozostali Wennington, Harper i Kukoč, ulubieniec Krause’a, ale rywale i tak czuli krew i pałali żądzą rewanżu. „Przez te wszystkie lata to oni masakrowali przeciwników, teraz nadszedł czas zemsty  – powiedział Sam Mitchell, skrzydłowy Timberwolves.  – I nikt nie będzie się przejmował tym, że nie ma tam już Michaela Jordana i Scottiego Pippena. Wszyscy będą widzieli tylko koszulki Chicago Bulls. I jeśli pojawi się szansa, żeby pokonać ich różnicą 50 punktów, to wszyscy będą chcieli z nimi wygrać różnicą 60 punktów. Będą naprawdę nakręceni”.

 

Dla Kerra zmiana była szczególnie dramatyczna. Przeszedł z pełnego emocji chaosu i konfliktów wewnętrznych zespołu do miejsca pełnego niespotykanej nigdzie indziej pogody ducha. Zmiana była kolosalna. San Antonio było najtańszym w utrzymaniu miejscem w  lidze, nawet jeśli chodzi o  największe gwiazdy drużyny. David Robinson był nadzwyczaj dojrzały i miał w sobie dyscyplinę wpojoną mu w ramach edukacji w Akademii Marynarki Wojennej, a Tim Duncan emanował wyspiarskim spokojem, który zawdzięczał dorastaniu na Karaibach. Osobowości obu gwiazd Spurs sprawiały, że w porównaniu z nimi nawet Kerr przypominał Dennisa Rodmana. A gdyby to nie wystarczało, aby uznał, że to dla niego najlepsze miejsce na ziemi, to w Spurs występował też Sean Elliott, były gwiazdor Uniwersytetu Arizona, ulubiony kolega Steve’a, z którym grał kiedyś w jednej drużynie. No i nie było mowy o czymś przypominającym kłótnie Krause’a z Jacksonem, bo Gregg Popovich odgrywał w organizacji podwójną rolę: trenera i dyrektora generalnego.

 

Kerr nigdy nie narzekał publicznie na autodestrukcyjne wariatkowo w Bulls, bo był klubowi i miastu bardzo wdzięczny za wszystko, co dzięki nim osiągnął. Ale bardzo szybko musiał przyznać, że w San Antonio będzie mu łatwiej. Nie chodziło oczywiście o wolniejsze tempo życia w południowym Teksasie – mało kto w NBA był bardziej biegły w  dopasowywaniu się do nowego środowiska. W końcu w przeszłości Kerr musiał przeciskać się przez tłumy Los Angeles i brnąć przez bezkresne piaski Egiptu, w Chicago dojeżdżał do pracy spod miasta, a w Tucson otaczała go pustynia, mieszkał też w południowej Francji i w Cleveland. To drużyna, a nie wielkość rynku sprawiła, że poczuł się chciany – wreszcie trafił do środowiska pozbawionego codziennej dawki toksyn. Kerr idealnie pasował do otoczenia, które ceniło sobie pokorę, inteligencję i poczucie humoru.

 

Równie godne uwagi było to, że po raz pierwszy od czasów liceum dołączał do drużyny bez konieczności udowadniania, ile jest wart. Od czasów Palisades ilekroć pojawiał się w nowym miejscu, tylekroć musiał mieć wszędzie wizytówkę, żeby dało się go zidentyfikować  – ostatni rekrutowany koszykarz na uczelni, zawodnik wybrany gdzieś pod koniec draftu i wymieniany za wybory w drugiej rundzie draftu, gracz podekscytowany możliwością podpisania minimalnego kontraktu."

Zamów książkę tutaj. KLIK

Obserwuj nas w mediach społecznościowych

NBA
Otwórz stronę MVP na swoim
urządzeniu mobilnym i zapisz ją na pulpicie. Będziesz mieć dostęp do najnowszych artykułów w zasięgu ręki!
lifestyle
kadra
nba
biznes