Nie zdobył MVP finałów, ale jego wpływ na mistrzostwo Boston Celtics był znaczący. Można śmiało założyć, że Boston Celtics nie byliby w tym miejscu, gdyby nie praca, jaką wykonał w ostatnich latach Jayson Tatum.
Zaraz po zakończeniu piątego meczu finałów, Jayson Tatum nie potrafił uwierzyć w to, co się stało. “WE DID IT!” krzyczał, jakby próbując przekonać samego siebie. Po latach starań, jeden z liderów Boston Celtics w końcu sięgnął po swój pierwszy mistrzowski tytuł. Zrobił to mając u boku Jaylena Browna, czyli gracza, który wielokrotnie był przedstawiany w roli kozła ofiarnego, jakiego w Bostonie muszą poświęcić, by odblokować swój potencjał. Panowie jednak zorientowali się na pracy i ta przyniosła oczekiwany skutek.
Zobacz także: Bezlitosny podatek
W 19 meczach fazy posezonowej, 26-letni Tatum notował na swoje konto średnio 25 punktów, 9,7 zbiórki i 6,3 asysty trafiając 42,7% z gry oraz 28,3% za trzy. W finale MVP został wybrany Jaylen Brown i Tatum otwarcie przyznał, że jego kolega z drużyny po prostu na to wyróżnienie zasłużył. Tymczasem Brad Stevens - sternik ekipy z Bean-Town, pracuje nad tym, by Tatum jeszcze przed rozpoczęciem nowego sezonu podpisał z Klubem przedłużenie obowiązującej umowy. Na stole będzie naprawdę pokaźna suma.
Według informacji przekazanych przez Adriana Wojnarowskiego z ESPN, Tatum ma podpisać z Celtics 5-letnie przedłużenie za 315 milionów dolarów! To maksymalne pieniądze, jakie Klub może zawodnikowi zaoferować. To oznaczałoby, że Tatum rocznie zarabiałby 63 miliony dolarów. Te kwoty z roku na rok powinny być coraz większe z uwagi na wzrastające progi salary-cap oraz podatku od luksusu. Tatum zapewne nie będzie się wahał ani przez sekundę. W Bostonie ma najlepszą szansę na to, by walczyć o kolejne mistrzostwa.