Znaczy rzucał… ale w umiarkowanym stopniu. Legenda Chicago Bulls nigdy nie była wielkim fanem tego typu egzekucji i zacznie częściej oglądaliśmy Michaela Jordana atakującego bezpośrednio kosz.
W trakcie swojej kariery oddał 1778 rzutów za trzy i trafił 581. Stephen Curry robi taki wynik w niespełna dwa sezony. Jednak wówczas koszykówka NBA nie była do tego stopnia skupiona na wykorzystywaniu potencjału w rzutach z dystansu. MJ w przekroju całej kariery trafiał na 33% skuteczności zza linii trzech. W swoim najlepszym sezonie w barwach Chicago Bulls trafiał 42,7% oddając średnio trzy rzuty z dystansu w meczu. W jednym z wywiadów MJ bardzo precyzyjnie wyjaśnił, dlaczego nie poświęcał temu elementowi gry dużo czasu.
- Nie chcę z rzucaniem za trzy przesadzać, ponieważ zabierałbym wtedy inne atuty ze swojej gry - zaczął. - Moja gra opiera się na wjazdach pod kosz, na penetracjach, na rozrzucaniu piłki, na wsadach i tak dalej. Gdy masz mentalność skupioną na rzucaniu za trzy, to już tak często nie wjeżdżasz. Po prostu stoisz za linią trzech punktów i czekasz na to, aż ktoś Cię znajdzie. To nie jest moja mentalność i nie chcę takiej kreować, bo to zabiera inne elementy mojej gry - dodał.
Zobacz także: NBA przygląda się sprawie Hardena
Za dużo trójek miało źle wpłynąć na produktywność Jordana. Gdy była taka konieczność, wspinał się za linią trzech na wyżyny, ale nigdy ze swojej “strzeleckiej” strony nie był znany. Znacznie częściej wykańczał posiadania w okolicach obręczy oraz na półdystansie. Dopiero kilka lat po zakończeniu przez MJ-a kariery, rzut za trzy zaczął zyskiwać na znaczeniu i w pewnym momencie stał się dla dużej części trenerów głównym ofensywnym rozwiązaniem. Toteż spowodowało napływ specjalistów w tej dziedzinie.